Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/285

Ta strona została uwierzytelniona.

275
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

cie jakby choroby jakąś. Stanisław zamyślał się coraz dziwniéj, coraz mniéj widział co się w koło niego działo, coraz mniéj czuł, coraz rzadziéj dawał się wywieść z tego stanu odrętwienia; często przyszedłszy siadł w krześle, zapatrzył się na ścianę, spuścił głowę, i tak milczący przetrwał bez ruchu godzinę. Marylka budziła go słowem, śpiewem, uśmiechem, piosenką; odwracał oczy, westchnął, a gdy się zdawał wzruszony, gdy rumieńce jak dwa liście róży przyklejone do policzków zakwitły... brał za kapelusz i uciekał.
Rzekłbyś, że obawiał się już bicia serca i wszelkich następstw jego, że się sam odciągał siłą woli potężnéj od punktu, którego dojść nie chciał. Coraz nawet rzadziéj usta otwierał o rzeczach obojętnych, a te dawniéj ogniste wykrzyki, co mu się z piersi wyrywały jak potoki wiosenne, zamilkły na zawsze...
I twarz też młodzieńca nosiła piętno zmiany, któréj uległ cały; wyniszczał, wysechł, wyżółkł, zgarbił się, zestarzał; oko miało na sobie powłokę, która ani do duszy jego zajrzeć, ani jéj wyjrzeć na świat nie dozwalała; usta zapomniały uśmiechu młodego i ochoczego; a łza, łza co jeszcze czucie i boleść poświadcza, już nigdy nie zwilżała mu źrenicy.
Doktor Brant, którego do siebie umyślnie podobno ściągnęła pani Brzeźniakowa, zobaczywszy go u niéj, rozczulił się na widok starego znajomego, i zapomniawszy wszelkiéj urazy, z uczucia litości znowu się przywiązał do Stanisława.
Szarski uczuł się na chwilę wzruszonym temi oznakami przyjaźni poczciwego starca; ale gdy Brant usiłował po swojemu zająć się jego moralną kuracyą, uparcie się jéj bronił. Napróżno doktor go na przejażdżki namawiał, to go w świat prowadził, to bawił