Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.

293
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

się lada jakiego pozoru! Marya marzyła uzdrowienie, szczęście, pokój niezmącony!
— Mamo droga, mówiła: ty wszystko widzisz zbyt czarno i straszno... On wyzdrowieje, to było chorobą tylko, dźwignie go młodość wszechmocna, serce uderzy znowu... Widziałaś jak mu oczy jaśniały, jak się do mnie uśmiechnął przy rozstaniu?
— Ale byłże on przytomny?
— A! tak był piękny! odparła Marya naiwnie; takie z niego pałało natchnienie!
Wdowa spuściła głowę i umilkła.
Jakby naumyślnie los przyniósł tam doktora Branta, a Marylka pierwsza pośpieszyła do niego z wesołą nowiną.
— Wiesz, kochany doktorze? zaszczebiotała wesoło: nasz drogi chory jest już na drodze uzdrowienia. Widziałyśmy go tak ożywionego, tak niemal wesołego jak nigdy, idącego tak szybkim krokiem, z wyjaśnionemi oczyma, z uśmiechem na ustach.
— A! nie pochlebiaj sobie pani napróżno, odparł stary ponuro: to, coś widziała, zabić go tylko może!
Marya stanęła słupem i ręce jéj opadły.
— Doktorze, na Boga! zawołała matka: bądź ostrożny...
— Tak! lepiéj może, powoli i po trosze ją męczyć, kłóć szpilkami! ofuknął się stary lekarz niemal gniewnie. Tu nie ma co taić i malować. Widziałyście go panie wesołym, a jakże nim być nie miał! Tylkom co spotkał professora Hipolita, który mu pierwszy doniósł o przyjeździe dawnéj jego kochanki Sary, dziś aktorki... Chłopiec po prostu oszalał i wyleciał do niéj jak szalony!
Marya pobladła trochę, i usiadła osuwając się na krzesło, ale nie rzekła słowa. Usta jéj ścięły się ja-