Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/322

Ta strona została uwierzytelniona.

312
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

się z pod jego ręki, a sługę oblegano albumami, by w nich choć datę zapisał poeta.
I aureola sławy ozłociła skroń umierającego, jak słońce zachodu pozłaca szczyty wież i korony obłoków; była to jakby przepowiednia i posłaniec śmierci.
Śmierć zbliżała się wielkim krokiem. Szarski codzień był słabszy, a codzień w marzeniach śmierć od siebie widział daléj.
Nieraz wsparty o poręcz krzesła, z którego ruszyć się nie mógł, marzył z Marylką, patrząc w niebieskie jéj oczy, o cichéj ustroni na Litwie, wśród lasów, co tak słodkim szumem do snów kołyszą, wśród błot tysiącznym ptactwa odzywających się głosem, wśród wiosek, co sznurami chat i zielonemi rzędami drzew suną się po nizinach, wyciągając się jedne ku drugim, — i był w ich marzeniu dworek gdzieś w borach ukryty, ławka pod lipą starą i słowik w leszczynie — tęskne szczęście jakieś kołyszące serca zranione...
A śmierć zbliżała się coraz...
I usta już mówić nie mogły, i oczy sen przymykał, a jeszcze marzyli we dwoje, i coraz bardziéj odpychali godzinę oswobodzenia.
W tych chwilach uroczych, z których każda pożerała lata może, ani postrzegli jak nocą, pod otwartém dla wpuszczenia powietrza choremu okienkiem, stawał ktoś trzeci, patrzał, płakał i bolał... Na piasku nieraz uklękła Sara, pożerając oczyma ofiarę swoją, do któréj zbliżyć się nawet, by przebaczenie wymodlić — nie mogła. I nie płakała już łzami, bo w oczach był ogień szaleństwa i rozpaczy...
A śmierć zbliżała się co godzina, co chwila. I lekarz już ją w myśli z dnia na dzień, z ranka na wieczór odkładał tylko, nie śmiejąc posunąć daléj; i je-