Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

27
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

owa malowana śmierć, świecącéj nagiemi żebrami, rozmowy dwojga małżonków, wysłuchał mimowolnie Szarski, i zapłakał nad nią.
— A! Boże! rzekł w duchu, klęcząc jak na modlitwie ze złożonemi rękami: na toż dałeś młodości skarby uczuć, rozkwit tak czarodziejski, polot tak wysoki, nadzieje tak skrzydlate, by w kilku chwilach za dotknięciem rzeczywistości, wszystko to, wszystko do ostatniego spopielało, zwalało się błotem, porosło chwastami?.. Taż to moja dzieweczka aniołek? i też to są usta, co mi się uśmiechnęły w życiu raz, uśmiechem niezatartym do śmierci? Tenże to ideał, przed którymbym był strawił lata w kontemplacyi i zachwycie? O! szkaradny jest człowiek, okropna natura ludzka, litości godne nadzieje nasze, jedną nogą wiszące nad jutrem... przepaści! Możnaż się tak zmienić, siebie zapomnieć, przeistoczyć i upaść tak nizko?
Głęboka cisza odpowiedziała na te gorące pytania szaleńca, świat cały i ludzi widzącego w świetle swojéj wyobraźni... Spuścił głowę ciężką od troski, i padł na ubogie posłanie.


Nazajutrz, nim pańskie powozy ruszyły z gospody, już pieszy nasz wędrownik, z kijem w ręku, wlókł się drożyną pod lasem, usiłując sobie dowieść prawdy, w którą mu uwierzyć było trudno, że ludzie co lat kilka, co rok może, jak węże zrzucają skórę jedną, by przyodziać drugą. Nie mógł pojąć żywota, którego dwa końce nie spajały się z sobą, nie łączyły, nie