Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

54
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

stwach, pocieszany, nienasycony, rozmarzony tylko doznanemi uczuciami, biedny Stanisław wykradłszy się znów fórtką na pole, poszedł czarna już nocą, ku Jasińcom.


Była to niedziela, jedno z tych świąt rocznych, w które najmńiéj nawet pobożni parafianie czują się obowiązani zjeżdżać do kościoła i pokazać, że w sercach ich tli jeszcze iskierka przywiązania do wiary.
Dzień piękny jesienny sprzyjał nabożeństwu; gospody też w miasteczku, cmentarz i plac przed starym, czarnym, gontami od dołu do góry obitym kościołkiem w S... pełne były koczyków, koczobryków, bryk, wózków, kałamaszek i prostych wozów.
Kościołek, ledwie mogący natłok przybyłych pomieścić, coraz się bardziéj napełniał różnego stanu ludźmi, którzy zalegali go od kratek presbiteryum do drzwi wielkich i kruchty. W pierwszych ławach, pokrytych czerwoną sukienną, od wosku pokapaną oponą, honoratiores loci, wcześnie zajęli miejsca swoje; a wybredniejsi, co i z Panem Bogiem rozmawiając, nie radzi żeby kto innego stanu do ich konwersacyi się mieszał, gardząc ławką dla wszystkich otwartą, na krzesłach i taburetach własnych rozsiedli się bliżéj wielkiego ołtarza.
Tu i pan Adam Szarski, i żona jego, i księżna pani ich córka, i zmuszony do pobożności dla oka sam książę, kupą się trzymając, posiadali na fotelach fundatorskich, poklękali na wyszywanych herbowych poduszkach, i nim się modlić zaczęli, rzucali okiem na