Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/342

Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie czerwonem oknem domu. W kamienicy Wilmsa na piętrze jaśniało w jednem oknie. Janusz poznał izbę Hennichena, który miał zwyczaj czuwać długo.
Szyby były otwarte. Wojewodzic podszedł wpatrując się w nie, jakby chciał tam szukać ratunku, którego gdzieindziej znaleźć nie mógł. Zbliżywszy się poznał głowę staruszka, pokrytą czarnym biretem. Stanął.
Ciche syknięcie dało się słyszeć z góry; na rynku oprócz oddalonego stróża nie było nikogo.
— Ja to jestem — cicho odezwał się Janusz.
— Co po nocy tu robisz? Gdzież się to pod oknami wałęsać i nam przez to czynić krzywdę?
— Potrzebuję mówić z wami! zaraz! sprawa pilna! — zawołał wojewodzic — nie dla płochej myśli tu przyszedłem.
— Cicho! cicho! — odparł Hennichen i głowa znikła z okna, które się pocichu zamknęło.
Nierychło, ostrożnie otwarły się drzwi domu. Stary zamiast tu wpuścić wojewodzica, okryty tułubkiem sam wyszedł do niego.
— Co się z wami dzieje? — zapytał ujmując go za rękę.
— W ulicy mówić nie możemy — począł Janusz.