Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

dalipan nie umiém począć nigdy. Widzicie, że swoich własnych dziewcząt powydawać nie umiałem, a chcecie, bym...
Wojski ramionami ruszył.
— Stanie się więc kryminał! — dodał smutnie Kruk — niéma na to rady.
To mówiąc, usiadł z głową zwieszoną, bo mu już daléj brakło wątku, a Wojski popatrzywszy nań, jak kozioł na wodę, ruszył ramiony i powoli odciągnął w stronę.
Starościna skuteczniéj drogę zaszedłszy Markowi, skinęła nań i pociągnęła za sobą. Choć chłopak na oczów niewieścich uroki był hartowny, ale młody, zawsze mu się one śmiały; nie był od tego, żeby trochę nie pobałamucić się, kiedy z drugiéj strony, wola dobra była potemu. Poszedł za zwodnicą; właśnie rozpoczynano tańce i w sali się mąciło, bo ten i ów przechodził, a panny ciesząc się, podlatywały jak ptaszki, gdy pani Kocowa odciągnęła Marka na stronę. Na palcu jéj siedział soliter.
— Mam do waszmości pilne słowo — odezwała się — wszakci nam za grzéch nie wezmą, gdy do bokówki zejdziemy: nie daléj krok od progu.
— A choćby i dwa — odpowiedział Marek, śmiejąc się — służę.