Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Przygody pana Marka Hińczy.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda, trzeba śmiało! — mówił Saczek — tylko znowu po cóż je martwić; gdyby można uniknąć spotkania, nie byłbym od tego.
Stanęli.
— Ale jak? — spytał Saczko.
— Otóż to jest: jak? — zamyślił się Wąż.
Zbliżyli się, widząc stojących, przyjaciele, a poniekąd domyślając się już o co chodziło.
Wszyscy byli nader odważni do wygadywania na kobiéty gdy ich nie było, ale w cztéry oczy, baby im imponowały.
— Wy myślicie bo co? — zawołał Saczko. — Napaść tatarska, czy co u kaduka.
— Dawno Tatarów niéma na świecie! — westchnął Wąż.
— Mości panowie! — odezwał się Marek mężnie — jesteście szwagrami, przyjaciołmi oczywiście; pojedynek między wami, rzecz drożna, ale z kłótliwym włóczęgą, jak ja, nieznanym, z którym o lada co można się było na rozstaju powaśnić! Co na na to panowie powiedziéć mogą?
— A jak mi Pan Bóg miły! złoty chłopiec! — krzyknął Wąż — chodź, niech cię ucałuję. A więc staje na tém, że zełżemy, byle gładko. Wyjechaliśmy niby w pole młodego krogulca próbować, spo-