Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Roboty i prace.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

nigdybym na pobobne małżeństwo nie zezwolił. Daj jéj do zrozumienia...
— Nie wolno mi spytać? odezwała się żona, tak miły człowiek, twój stary przyjaciel... zdolny, używający najlepszéj opinii...
— Wszystko to prawda, ale służy mojemu nieprzyjacielowi... i, są powody, których wyjaśnić nie mogę.... Przecież ja.... na to nie pozwolę....
Żona spojrzała mu w oczy bystro, Płocki nagle wzrok spuścił. Było w tém wszystkiém coś zagadkowego, niezrozumiałego. Głos jego nie zdradzał wcale uczuć, które objawiał, a uśmiészek zadowolenia kręcił mu się po ustach. Zdawał się raczéj rad z tego przypuszczenia żony, chociaż protestował przeciw Piętce. Pani Maryja wpatrywała się z ciekawością i podziwieniem w niego, gdy nagle, niby chcąc przerwać rozmowę, zaczął mówić o czém inném.
Nie mógł już dłużéj taić wyjazdu swego przed żoną, wybiérał się bowiem piérwszym pociągiem, aby Werndorfa wyprzedzić i starać się plany jego skrzyżować, podmuchując zdaleka o różnych niebezpieczeństwach, jakie z wykonania ich wyniknąć mogły.
Przyznał się więc przed żoną, że wyjeżdża, nie mówiąc dokąd i po co, a że nie było we zwyczaju, żeby się przed nią tłumaczył, nie śmiała go pytać o cel podróży. Dowiodła mu tylko, że mógł zostać na obiedzie, który nieco przyspieszyć kazano. Wytrychiewicza nie było widać, usiedli więc do stołu we dwoje tylko.