Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/162

Ta strona została uwierzytelniona.

kańsze; nawet w rozmowie ze Śliwką napominał, ażeby Sierhinowi nie folgowano i dokuczano na każdym kroku.
Włościanie i oficyaliści w takich razach, gdy wiedzą, że dwór ich poprze i obroni, zawsze są skłonni do płatania figlów. Nie było też prawie tygodnia, ażeby bójki, spotkania, zajmowania bydła, chwytania w lesie ludzi się nie trafiało. Jeżeli Łopatyccy zajęli co, poturbowali chłopów Sierhińskich, zrobili burdę, na pewno w kilka dni tamci się zasadzili i oddali we dwójnasób za swoje.
Wojna zawsze na wiosnę i w lecie ożywiała się, zajadlejszą stawała. Czyhano na siebie wzajemnie. Czasu na to marnowało się wiele, a wyrzec się tego nikt nie chciał.
Sam p. sędzia Czemeryński przemyśliwał mocno: jakby za rozpłataną na czole skórę zapłacił. Nie trafiała się sposobność żadna. W trybunale sprawa graniczna, trwająca od niepamiętnych czasów, tyle miała kategoryj, w tylu była pozapisywana regestrach, tak z obu stron jej pilnowano, że na niej prawnicy tylko zyskiwali. Obie strony musiały czekać końca, którego przewidzieć nie było można.
Strukczaszycowi między innemi przydomkami, dawano i przezwisko „pieniacza;“ Hojski Czemeryńskiego zwał „wykrętnym jurem.“
Od niejakiego czasu, dawny w Łopatyczach