Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/164

Ta strona została uwierzytelniona.

rzycielami, aby nie nalegali. Zdawało się to możliwem. Regenta tymczasem nigdzie pochwycić nie było można. Goniono zanim do Kobrynia, Brześcia, wywiadywano się wszędzie: jak w wodę wpadł. Sędzia, rozgniewany, kazał w końcu Brackiemu jechać, dobyć go, choćby z pod ziemi i — „za uszy“ przyprowadzić.
Z wielkim trudem dało się wyśledzić nareszcie, że regent często przesiadywał w Sierhinie, a tam ani Bracki, ani Śliwka, ani żaden posłaniec Łopatycki nie mógł się ważyć, bo życia nie byłby pewien.
Najęto żydka i posłano z listem. Przebiegły chłopak wytropił komornika, list mu wręczył i otrzymał ustną odpowiedź, że nazajutrz obżałowany się stawi.
Ubodło niezmiernie sędziego, że Kaczor tak wysiadywał u przeciwnika jego; postanowił mu wytrzeć kapitułę co się zowie.
Gdy rano nazajutrz wysiadł z kałamażki Kaczor, zaraz go do kancellaryi poprowadzono. Czemeryński, chodząc, czekał na niego. Blizna na czole już się była zaciągnęła, ale znak czerwony po niej pozostał.
— Cóż to się u licha ma znaczyć? — począł Czemeryński, — acan mnie zdradzasz? knujesz coś przeciw mnie! Nigdy go znaleźć teraz nie można, ni-