Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/280

Ta strona została uwierzytelniona.

wa już była zostać przy skrypce, byle módz ujść z tych Łopatycz.
Wstała nareszcie, więcej ze strachu niż z sił odzyskanych, zwlokła się do sędziny i zwierzyła się jej, że tęsknota po uczennicy czyniła jej pobyt w tym domu niemożliwym, zdrowie toż wymagało miasta. Zaklinała, aby ją puszczono, — nie czuła się już tu wcale potrzebną.
Sędzina rozpłakała się i zaprotestowała, ale przyobiecała powiedzieć mężowi. Czemeryński, któremu na pamięci stały owe z górą tysiąc czerwonych złotych, należące się bonie, aż się wzdrygnął.
— Co-bo jej do głowy przyszło — zawołała — siedzi tu jak u pana Boga za piecem, a chce biedę gonić po świecie? Po co? na co? Oszalała. Jeszcze się jej tam coś należy, bo pensyi nie chciała brać; jak mnie teraz naciśnie, ja jej grosza dać nie mogę.
A wybij-że jej to, moja jejmościniu z głowy! Coto jej tu źle?
Francuzce nie było łatwo wyperswadować, — strach ją pędził.
Poszła sama do sędziego, ze łzami domagając się uwolnienia, poprzysięgając, że umrze, jeśli jej nie puszczą. Napróżno całej wymowy swej francuzkiej używał sędzia, by ją uspokoić. W ostatku przebąknął, że i rachunek należności tak nagły, był niemożliwym. Stanęło na obligu i choć kilkudziesięciu dukatach na drogę.