Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/94

Ta strona została uwierzytelniona.

żeniu, jakie uczyni, wchodząc na salę. Podkomorzanki były bardzo piękne, lecz pochlebiała sobie, że ani twarzyczką ani strojem im nie ustąpi.
Gniew na p. Erazma połączył się z gniewem na ludzi ojcowskich, woźnice, sługi, którzy nieobejrzawszy się nawet, niedbając co spotka kolasę, popędzili przodem. Lecz całe te gniewy i niecierpliwość i fochy ustąpiły, gdy naostatek ukazał się dwór p. Podkomorzego. Panie miały zawczasu w oficynie zamówiony pokój do przebrania się. Wiedziano, że fryzyer był sprowadzony z Warszawy. Ludzie zapewniali, że tłumok ani pudło żadne nie zamokło.
Zdala już rezydencya prezentowała się nader świetnie, oświecona rzęsiście, pełna powozów, koni i ludzi. Co kwadrans straszono przybywających, waląc z moździerzy nad sadzawką. Serce biło ślicznej pannie, gdy podjeżdżali pod oficynę.
Tu ledwo można się było docisnąć, bo z kilku powozów wysiadały także panie, z bryczek wyskakiwały służące, każdy dopytywał o pokoje. Marszałek dworu głowę tracił.
— Pokój dla sędziowstwa Czemeryńskich!
— Pokój dla p. Woroszyły!
— Pokój dla p. Wisłouchowej!
— Pokój dla p. Stolnikowstwa! — rozlegało się do koła.
A tu konie się plątały, służba potrącała, i już