Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Słomiany król.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

się z pośrodka otaczających, wszedł do namiotu i nim zasłona za nim zapadła, widzieli stojący w pobliżu jak padł na kolana, Bogu dziękując.
Na straży pańskiego namiotu stanął mąż, na którego wszystkich oczy się zwracały. Był to Grzegorz, wierny sługa pański od dzieciństwa. Siwiejący już teraz, pamiętał na dworze dawne czasy, niegdyś był Kaźmirzowi niańką, pierwszy sadzał go na konia, łuk mu chłopięcy naciągał, strzelać uczył.
Przywiązał się do królewicza jak do własnego dziecięcia i już go nie opuścił. Człek to był prosty, niepozorny, milczący, ciężki, nieobrotny, ale bacznego na wszystko oka i wielkiego serca.
Gdy król się w swoim zamknął namiocie, ci co z Horodyszcza przybyli, poczęli się swobodniej rozglądać po twarzach królewskiego orszaku. — Ściskali się i witali jedni i drudzy, na widok dawnych przeciwników odwracali się czołem. — Okrzyki słyszeć się dawały, imiona i pozdrowienia.
O kiju z przewiązaną głową, stał tu też i Spytek, nieco podleczony z ciężkich ran swoich. Sobek przybiegł, upadł mu do nóg i naglić począł, aby szedł do żony i córki.
Na Horodyszczu oczekiwano przybycia gości; niewiasty gotowały się witać, pytać — znaleźć przyjaciół, krewnych i znajomych. Z tą myślą i Marta Spytkowa jak mogła, przystroiła się najpiękniej. Stała już przybrana na wyżkach, gdy ujrzała widmo mężowskie. Na widok ten zbiegła z wyżek wielkim głosem wołając Kasię.
Spytek stał, jednym okiem szukając żony do koła. Wtem poczuł ją u nóg swoich, bo niewiasty za onych czasów inaczej mężów nie witały.
Schylił się wojak milczący i pocałował ją w głowę. Wtem i Kasia nadciągła z krzykiem obejmując ojcowskie kolana.