Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sceny sejmowe.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

czyniały się do uczynienia go tak wstrzemięźliwym w mowie.
Gdy zajechali na Horodnicę, wielka już liczba gości była zgromadzona w salonach pierwszego piętra. Okna stały otworem na ogród w części już zawczasu iluminowany, mnóstwo wojskowych kręciło się przy drzwiach, przy których oprócz tego stała straż honorowa w mundurach paradnych.
Na wschody prowadzili damy adjutanci i oficerowie.
Choć nizkie trochę, salony rzęsisto oświecone, ozdobione mnóstwem kwiatów, które nasyłano lubiącemu je Sieversowi, wyglądały bardzo wesoło i świeżo... Obok mundurów rosyjskich widać było piękne polskie stroje i wykwintne francuzkie. W pierwszym salonie ku środkowi, w wieńcu postrojonych dam, na pół obnażonych, brylantami połyskujących, stał Sievers... skromnie ubrany z gwiazdą u fraka. Na pierwszy rzut oka poznać w nim było można, że rodem ani Rosyaninem, ani Słowianinem nie był. Rosyanin byłby na tém stanowisku wysoko podnosił głowę, starał się wielkość swą, znaczenie okazać plastycznie, byłby głośno mówił i rozkazywał. Sievers miał minę skromną, zimną, wzrok nieśmiały i ukośny. Przybierał postawę maleńką, aby się tém większym wydawać. Uśmieszek dobrotliwy, fałszywy, sztuczny poruszał mu usta. Widać było, że myśli jego o sto mil były od gości, sali i zabawy. Spoglądał w koło niby od niechcenia, ale wzrok obejmował wszystko i na kogo padł, studził... Nie mówił nic a kazał się domyślać najgorszych następstw.
Barczyści jenerałowie jak Rautenfeld przy nim wydawali się machinami, któremi jego skinienie kierowało. Szepnął słówko i rozbiegali się na wsze strony.
Pomiędzy oficerami odznaczał się książę Cecyanów, piękny mężczyzna, typ wschodni, usta rumiane, duże, pałające oczy... coś jakby dopiéro rozbudzonego i spragnionego życia.... Oczyma połykał kobiety... śmiały mu się usta bez powodu do śmiechu, nie mógł wytrzymać, żeby co chwila coś komuś