Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Serce i ręka.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

Zygmuntowi, aby się zbliżył, a widząc, że mu się docisnąć trudno, sama wybiegła przeciwko niemu.
— Panie baronie, zawołała: wyciągnęłam niepotrzebnie Olimpię na koncert, ona nie może znieść muzyki, ja nie chcę stracić reszty... Idź pan przodem (ręki jéj nie podawaj) wyszukaj powóz i odwieź ją do domu. Mais soyez donc raisonnable, nie siadaj do powozu z nią, jest i tak podraźniona, rozumiesz mnie... siadaj na koźle... Pozyskasz ją sobie tém postępowaniem: wierz mi, daję ci dobrą radę...
Zygmunt słuchał i nie decydował się.
— Idź pan przodem! zawołała nakazująco. Olimpio — popchnęła ją — pan Zygmunt ci wyjście ułatwi, jedź do domu.
Olimpia odwróciła się wahając. Klara była w takich razach despotyczna.
— Ale jedźże, proszę cię, jedź!.. ja cię proszę, ja każę... na co się masz męczyć, ja natychmiast przybywam...
Wstała więc Olimpia i skierowała się ku tłumowi, którzy widząc ją idącą i Zygmunta wołającego: Place, pour une dame! rozstąpił się nieco. Oczy wszystkich ją ścigały.
Tak wyszli powoli do przedsienia. Zygmunt roli swéj obronić się nie mógł; pobiegł po powóz z hotelu des Bergues i znalazł go, dopomógł siąść milczącéj Olimpii, a sam po krótkim namyśle skoczył na kozieł obok woźnicy... Przykro mu było spełnić ten rozkaz dziwny... lecz Klara przestrzegła, a on uwierzył, że ta dobrowolna pokora wywrze dobre wrażenie, chociaż Olimpia znalazła to tak naturalném, iż mu za zasługę nawet znalezienia się tego nie policzyła.