Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

W chwili gdy się ta rozmowa toczyła, weszła Leokadya i, co gospodyni domu zauważyła — przywitała gościa uprzejmie. Nie była już taką dziką, jak przy pierwszem spotkaniu, owszem, zdawał się ją dosyć przybysz zajmować. Po kilku zamienionych wyrazach pani Benigna tak się ucieszyła tem ożywieniem Leokadyi, iż ją wyprowadziła do drugiego pokoju aby jej za to podziękować.
Gdy później wróciły znowu, gdzie z ciocią Wychlińską pozostał Żymiński, — zastały go już na tak poufałej z nią rozmowie, iż pani Pstrokońska zdziwioną była urokiem, jaki ten człowiek wywierał. — Wszedłszy bowiem znaleźli go pochylonym i coś po cichu opowiadającym, znać w tajemnicy, bo się gość zaraz cofnął, a pani Wychlińska trochę nawet zmięszała.
W ogóle podobał on się wszystkim prawie i tego wieczora już tu był jak stary znajomy. — Rozmowa na przemiany z dwoma starszemi paniami prowadzona, zawiązała się potem z panną Leokadyą o literaturze pono, a tak się ożywiła, że chodzili długo po salonie we dwoje, widocznie smakując w swem towarzystwie.
Pierwszy to raz gospodyni od przyjazdu siostrzenicy widziała ją w tak dobrem, prawie wesołem usposobieniu i niezmiernie mu była rada. Szeptała cioci Wychlińskiej na ucho.
— Mój protegowany doprawdy dokazuje cudów! nawet się mojej Leokadyi potrafił podobać. — O! teraz mu nie daruję i częściej go muszę zapraszać. — Człowiek to bardzo stateczny i przyzwoity, nie młokos —