Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

czorem, bo ja bym na noc do Murawca chciał pojechać. Mnie tu jakoś nocować nie raźno.
Pisarz ruszył tylko ramionami, prawie nie słuchał, już się wybierał, krzątał i rozmyślał co dalej pocznie.
— Za powrót nie ręczę, odezwał się, karczem na drodze kilka, a jak tam się złoży trudno przewidzieć.
Zaturkotało żwawo przed gankiem i pisarz już wybiegłszy rzucił się na bryczkę co najspieszniej, a w chwilę nie widać go było. — Zdenowicz nie mający nawet nikogo do mariasza, nudził się bardzo, bo Fajwel wkrótce go pożegnał, Braun był zajęty i jedna pani Słońska przyszła go zabawiać, a z podżyłą i płaczącą niewiastą gorzej mu było niż samemu.
Poczciwej Słońskiej zdawało się przecież, że rozrywa pana Zdenowicza. Siadła na krześle z pończoszką, na podoręczu mając chustkę, gdyż płacz jej powracał co chwila. Zdenowicz z rozpaczy kładł kabałę, bo bez kart w kieszeni dla zapasu nigdy się z domu nie ruszał.
— Co my tu teraz nieszczęśliwi poczniemy bez niego — szemrała cicho Słońska. Ten Żymirski proszę pana, który ma dom w Warszawie, to dobry może człek, ale zwyczajnie mieszczuch, on tu nie zechce siedzieć, albo puści w dzierżawę, albo sprzeda za bezcen! A majątek, proszę pana, złote jabłko tak zagospodarowany. Czego tu teraz niema!
Wszystko to praca nieboszczyka!...
A! co to był za człowiek! Gadali na niego, że nie naszej wiary, ale jak on w drugich wiarę szanował, jak on święta obserwował, jak nigdy najmniej-