Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mnie jeszcze gorszy strach wziął, aż przycupnąłem.
— A czemużeś nie narobił wrzawy? krzyknął Zdenowicz.
— Toby i mnie byli zabili! odparł Sydor, płacząc — czy ja zresztą wiedział, co to znaczy? Jak po nocy to jabym był przysiągł, że samego pana widziałem z Franciszkiem... Tak się majaczyło... Myślę, może gdzie w drogę jadą.
— A gdzież rozum? po cóżby mieli oknem wyłazić, mając drzwi, i kryć się z tem? rozśmiał się Małejko...
— Albo ja co tam mogę wiedzieć — proszę najjaśniejszego sądu.. Niechże się jasny pan nie gniewa... mówił Sydor... co ja biedny człek takie rzeczy mam rozumieć...
Asesor i pisarz ramionami ruszyli oba... Braun przytomny aż stęknął.
— Dajże tu z nimi rady! zawołał — otóż to taki lud! ciemny... i...
— Mówże no, mów — przerwał Małejko... Co dalej.
— No nic... tylko jakem zobaczył, że coś ciągną, takem przypadł w krzak i ducha w sobie zaparłem... i czekałem. Szeleściło potem przez ogród... coraz dalej, dalej... aż do furtki... Zapiszczała furtka... cicho.. We mnie trochę odwaga wstąpiła... Noc była wielka, a cisza... tak, że z daleka młyn nawet słychać było... aż dobrze poczekawszy na grobli, zaturkotał jakby wóz powoli... i tyle... Jam się nie rychło spać położył... i dopiero rano dowiedziałem się, co się stało. A cóż ja miałem się wyrywać, gadać, kiedy nie było o czem. Mało co ja wiem... Myślałem jak zaczną cią-