Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 1.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale u ciebie każda rzecz trudna i każda powodem do frasunku.
— Tak! asindźka by chciała — zawołał prezes, żebym fiu! fiu! bez namysłu! bez zastanowienia — tak marsz... zaimprowizował bzdurstwo i potem biedy nawarzył. Podróż to podróż! trzebaż przewidzieć, obmyśleć, zabezpieczyć. Ale z wami...
Wychlińska zatknąwszy uszy uciekła.
Gdy w parę godzin potem dano do stołu i prezes wyszedł do sali jadalnej, a córka, która go dnia tego nie widziała, przyszła przywitać... zdziwił się niepomału, zobaczywszy ją pierwszy raz od dawna, tak jakoś odświeżoną, odmłodniałą, z pogodnem czołem, uśmiechniętą... jakby sama nadzieja podróży już ją uleczyła...
Pocałował ją w czoło z radością.
— Moje dziecko kochane... zawołał zaraz... Wychlińska mi przyniosła dobrą myśl — nie prawdaż? Pojedziecie do Benisi, to cię rozerwie — to ci nawet pomoże na zdrowie, które od niejakiego czasu było nie najlepsze.... Jedźcie.... Oczy Leokadyi zajaśniały, podniosła je z wdzięcznością na ojca.
— Doprawdy? godzisz się na to, kochany ojcze? zawołała z wyrazem wesołym prawie.
— Ale dla czegoż nie? jak tylko wam to może uczynić przyjemność! Głupi byłem, żem się tego wprzódy sam nie domyślił, a to teraz jesień, drogi będą szkaradne, plucha...
— E! to nic nie szkodzi... mówiła córka ściskając go.
Powóz się gotów łamać, koniska się pozarzynają, — westchnął prezes...