Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

Można miarkować, w jakim strachu przepędziły dzień cały, mierząc gniew ojca tem, że on sam, czując go za gwałtownym, pokazać się i wyjść nie śmiał. — Ci, co znali starego, nie mogli się wydziwić mocy nad sobą, jaką się pohamować potrafił — i przypisywali to obecności hr. Ottona, która ich od wybuchu ocaliła...
Gdy wszedł, zamilkli wszyscy, tylko ciotka Benigna miała odwagę zapytać go o zdrowie.
— Jest mi lepiej pod wieczór — rzekł chłodno i jakby roztargniony przechadzać się zaczął.
— Czy do tego stopnia lepiej, że pan prezes zechce grać w maryasza? spytał O. Serafin.
— Dla czegóż nie? dla czego nie?
Otton ofiarował się do puli, aby mieć zręczność starego rozbawić.
— A! nie! nie, po co ta ofiara — hrabia się znudzisz, a my z księdzem we dwóch zabawimy się, bośmy do siebie nawykli.
Ksiądz badał twarz bladą i zmienioną prezesa, który odgadł, oco go oczy przyjaciela pytają i szepnął mu na ucho —
— Bóg zapłać za dobrą radę. — Spaliłem nie zaglądając...
Serafin porwał się z siedzenia i pocałował go w ramię. Maryasz zaczął się pod wróżbą wesołą. Wszystko to niepojętem było dla cioci Wychlińskiej, dla Leokadyi nawet, że nie dowierzając obie spoglądały ciągle z trwogą na prezesa... i obawiały się, aby tego pozornego spokoju za lada przyczyną nie przerwała straszliwa burza. Wzrastało to uczucie szczególniej, gdy się zbliżyła pora rozejścia, bo im