Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

nie bardzo rozumiem tę sprawę, ale też i śledztwo mogło być źle prowadzone. Zresztą co ja wiedzieć mogę?
Zmiarkował prezes że wcale niepotrzebnie w gniewie, wtajemniczył człowieka obcego w sprawę poufną, domową. Zawstydził się i ochłonął nieco. Cofnąć się już nie było podobna.
— Daj mu waćpani ten list, odezwał się oprzytomniając nieco do siostry. Czytaj waszmość i mów mi co o tem myślisz.
Pani Pstrokońska dając znak pisarzowi tajemny, wyciągnęła mu list, który ten powoli z uwagą czytać zaczął.
Prezes patrzał na niego i czekał.
— W głowie mi się zawraca! zawołał prezes — cóż to wszystko znaczy? co to jest? gdzie prawda? Żyje ten człowiek czy zabity? Ja nic nie rozumiem.
— Ano ja, szczególniej ciebie, panie bracie — dodała Benigna.
Małejko widząc, że tu już raczej zawadą być może niż pomocą, wysunął się pot ocierając z czoła.
Pani Pstrokońska śmielsza mówiła dalej.
— Któż ci bajkę niedorzeczną splótł, może na wyłudzenie grosza, a ty gotóweś był chore swe dziecko ubić gniewem, dawszy się wziąć na taką niepoczciwą bajkę.
Stary zadumał się.
— Bajka! rzekł — hm! w bajce połowa prawdy Z Bogiem! z Bogiem! niech będzie jak sobie chce — ja jutro z Leokadyą do domu jadę; ja się i snu takiego lękam, który mi grozi wystrychnięcie ojca i powagi rodzicielskiej na śmiech. — Jedziemy jutro.