Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

przez lat sześć, drugiego sobie wzięła, aż tu — paf! i pierwszy z polowania powraca.
Zawszebyście na te nieszczęśliwe kobiety coś komponowali! — westchnęła Słońska, ot bałamucisz.
— Cóż pani chce! pocieszam się jak mogę, ziewnął stary, strasznie u nas nudno. Niech pani ciągnie kabałę, kiedy my się jakiego pana doczekamy.
— Chyba jakiego, ale już nie tego co był, bo tak poczciwego człowieka drugiego pono na świecie nie masz...
To mówiąc machinalnie pani Słońska kabałę kłaść zaczęła, wpatrując się pilno w karty.
— A wie pani co? wyrwał się po długiem milczeniu Wierzejski, ja mam takie osobliwsze przeczucie którego mi nikt z głowy nie wybije, że nasz pan powróci.
— Że też się waćpana dziś takie nieprzyzwoite żarty trzymają, — zawołała Słońska, co panu jest?
— Ale mi nic nie jest, tylko niech pani zważy sama? Wszak i policya i sąd głowy potracili, nie doszukali się niczego. Człowiek był z wielką fantazyą, dojadło mu siedzieć na miejscu, pojechał się przewietrzyć.
Słońska spojrzała milcząco na pana Franciszka, najmocniej przekonana, że się napił.
— Ot, posłuchaj waćpan lepiej mojej kabały, rzekła. Kabała powiada, że istotnie nowy pan przybędzie. Tak, czekajże, coś mu tu przeszkadza... zawady wielkie na drodze. Kralka żołędna... kobieta przychodzi w pomoc.
— Dobrze kabała powiada! szepnął Franciszek.