Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sprawa kryminalna T. 2.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dalibóg — prawda! — Witam! ale cóż się z panem działo?
Daniel go przywitał grzecznie. — Jakto! co się działo —? byłem zmuszony nagle odbyć podróż daleką,, a dziś powróciłem...
— A... a toż wszystkie pozory! domysły! rozbój!
— O! ruszając ramionami rzekł Daniel, to prawda, żem dom w wielkim nieładzie zostawił, bom się okrutnie spieszył — ztąd wnioski dziwaczne, bo mnie tu słyszę za zabitego i zrabowanego miano.
— I nie zgłaszał ci się pan ani razu?
— Jakże z podróży do Ameryki i ze statku, który żeglował miałem o sobie donosić?
Pan Roch słuchał, oczom nie wierzył, uszom też nie bardzo, stał, i cała jego postać wyrażała wątpliwość, podziwienie, zdumienie.
— Już to wyznasz, sąsiedzie dobrodzieju, że w tem wszystkiem było coś tak niezwyczajnego, dziwnego, niewytłumaczonego, iż można było bez grzechu nawet zabójstwo przypuścić...
Pan Roch domówiwszy tych wyrazów, wszedł z wolna do pokoju i po cichu przysiadł się na sofce... wpatrując się w pana Daniela.
— Nikt z waćpana ludzi i dworu nie wiedział o podróży... rzekł...
— Tak, nikt, nie zdaje mi się ażebym był obowiązanym się im tłumaczyć, nad majątkiem czuwał mój brat, który o wszystkiem wiedział.
Za panem Rochem wtoczył się w pół godziny jeden z Hornowskich, potem przybył posłaniec od podkomorzego... Nie było znowu mowy o niczem w sąsiedztwie prócz o Orygowcach. Kto jeszcze tam nie