Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

cy teraz wracali do dawnego pana. Gdy się książe ukazał pokłonami i okrzykami go powitano.
Przyjął to spokojnie, bez wymówek, bez gniewu, ale bez radości z nawrócenia.
Sreniawa, któremu najwięcéj zarzucali wierni Kaźmierzowi, począł się tłumaczyć.
— Serce ojcowskie przebaczy choćby obłąkanym — rzekł — Ujmowali nas i nęcili nie wiedzieć czém Dobrogost i Sędziwój, najeżdżał Kietlicz..
Kietliczem wymawiali się wszyscy, groźbami tego, zrzucano nań własną winę.
— Sromamy się i kajamy żeśmy ulegli — mówił Sreniawa — ludzka rzecz pobłądzić, królewska przebaczyć. Odtąd wiernie tobie i rodowi twemu służyć będziemy. Zwiedziono nas, grożono...
Zaczęli i inni, już księcia znając na Kietlicza narzekać.
— Zmuszał nas, nękał, serca nam psował, kłamstwy nas wziął! — wołali.
Z gorliwością wielką ofiarowano się do zdobycia zamku dopomagać, w którym Kietlicza ująć na pewno się spodziewano.
Gdy książe z Romanem na koń siadł oglądać gród nowy, ziemianie wszyscy posypali się za nim.
Zamczysko na prędce sklecone i liche leżało u stóp Wawelu, ladajakim wałem otoczone i ty-