Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sto Djabłów T. 2.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

ko, ja drżę o niego... ja się boję... nuż my go narazimy...
— Cóż mu zrobią?
— Kat że ich wie, co djabli zrobić mogą? wszystko. Ich nic nie powstrzyma, ani wstyd, ani litość, ani poszanowanie sieroctwa i męztwa... Siła złego tylu na jednego.
— Samopas go téż nie puścimy... znajdą się co czuwać będą! — z przyciskiem rzekł bankier, — rozumiesz mnie? Jeźli potrzeba straży, niewidzialną mu urządzimy... ale niepodobna dać mu zniknąć i zginąć... bo nie on padnie, ale my z nim...
Jeźli kniaź twój zechce, — dodał, — ma u mnie od jutra miejsce... We trzy miesiące nauczy się buchalterji, a pensją mu damy taką, żeby swemu tytułowi wstydu nie czynił.
Oto w dwóch słowach sprawa cała... idź i przynoś odpowiedź.
Metlica rozpromieniony, choć nie śmiał nic stanowczo przyrzekać, znowu do ramienia sięgnął, aby je pocałować, Kapostas rękę mu ścisnął.
— Idź, — rzekł, — co prędzéj to lepiéj.
Grzegórz się wysunął z bijącém sercem. Chciał wprost biedz do więzienia, ale po staremu poczuł, że nie zawadzi modlitwa...