Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

ła się już lekka, czarowna mgła wieczorów i ranków. Na lewo, na pagórku, wznosiła się stara zrujnowana kaplica, w któréj tyle razy matka modliła się za Tadeusza, tyle razy Tadeusz odmawiał z nią wieczorne pacierze! Czarna, smutna, posępna, odbijała na kilku potłuczonych szybach okien czerwone blaski zachodu, jak serce odbija wspomnienia; przez dach jéj świeciło niebo miejscami, a nad nią śpiewał puszczyk, co w kopule rozdartéj założył gniazdo.
Daléj zniżał się pagórek, a wieś za mostkiem zaczynała, okrążająca półkolem jezioro, z téj strony obrosłe trzcinami, trawami, zielem, łozą. Ogródki chłopskie z wysoko wysypanemi grzędami, schodziły płotami aż prawie w zarośla i kępy. Za niemi dymiły chaty z wysokiemi dymnikami, kilką gruszami, wierzchołkami żórawi skrzypiących i dachami stodółek. Daléj jeszcze stała czarna, a już w oknach oświecona karczemka; między nią a cerkwią i księżym dworkiem, opasanym wysokim tynem i ogrodem owocowym, szła samym brzegiem jeziora droga kręta, w téj chwili wieśniakami z pola powracającemi zaludniona. Na prawo były łą-