Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

Takim niesłychanym wypadkiem w życiu spokojném, umiarkowaném, poważném Sławka było spotkanie z Leną, z owéj sierotki łzawéj, wyrosłéj na niewiastę mężną, wyeksaltowaną i silną aż do lekceważenia ludzkiego szyderstwa...
Czysty młodzian niemógł inaczéj tego objawu współczucia od niéj przyjąć, tylko sercem czystém, spokojném i z wiarą, że je budziła wyidealizowana wdzięczność, potrzeba ducha, który do czegoś przywiązać się, coś uszanować łaknie. W jednym z charakterystycznych listów swych poufnych — biedny śpiewak Przedświtu, pisał do przyjaciela... „Człowiek tak w coś wierzyć potrzebuje, tak kochać coś żąda, iż w końcu gotów dać się uwieść bałamuctwu i zakochać w zalotniej.“ — Łagodzim wyrażenia.
Sławek téż eksaltacyą Leny przypisywał instynktowo téj serca potrzebie, a mówił sobie — przekona się, żem tylko słabym człowiekiem i złudzenie jeé zniknie. Ale w rozmowie z nią mimowolnie poczuł gorące jéj uczucia, przelewające się w pierś swoją, dał się pochwycić, uniósł się i w téj dobréj chwili ofiarował jéj serbskie owe pobratymstwo...
Podał jéj rękę jak siostrze i niezważając wcale na to, czy kto patrzy, czy ich słucha, nie myśląc, co ludzie na to powiedzą... Sławek odezwał się — odprowadzę cię do domu, pokażesz mi jak mieszkasz... powiesz mi,