Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

więzywało zajęciem, jakie jéj los obudzał. Lena mogła, opisując mu życie, odkryć głąb serca nie zepsutą, pokazać duszę gorącą, a nawet dumę tę proletaryuszowską, która ją zbawiła od wiele złego, choć często może śmieszną i dziwaczną uczyniła.
Wśród téj powieści sługa przyniosła nakryty stolik szarą serwetką, mały samowarek, dwie białe filiżanki, tacę wytartą i trochę ciastek, po które do cukierni biegła. Przyjęcie było tak skromne, że Sławkowi przypomniało żywo jego uniwersyteckie czasy. — Był téż z nią, raz dawszy jéj imie siostry, jak z rodzoną, z poszanowaniem, ze swobodą... Ani się spostrzegli, jak czas na rozmowie upływał..
Lena wpadła na sztukę, i twarz jéj smutna rozpromieniła miłością dla niéj,
— Taką, jaką mnie widzisz! z tą męczarnią doskonałości, ideału — jestem może jedną z najgorszych artystek teatru... Czemu? wiesz czemu... oto obok mnie stoją ludzie, co się jak papugi nauczyli swéj roli, co się nie rozumieją, których głos zdradza idyotyzm... fałszywy ruch, słowo wyrzeczone razi mnie, zabija... świat on zaczarowany przeradza mi się w komedyą, ostygam, nastrajam się do tego, co mnie otacza... staję się pospolitą. Nie mam w sobie tyle siły, ażebym poszła o własnéj, depcąc wszystko pod nogami — potrzebuję harmonii, otoczenia, podtrzymania... bez nich upadam.