Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/118

Ta strona została skorygowana.

— Mnie się zdaje — dodał Sławek, że nie ty jedna jesteś w tém położeniu, że najlepszy artysta potrzebuje téj atmosfery łudzącéj... a pokrzepiającéj go...
— Gdzież ją znaleść! westchnęła... talenta nie idą do teatru, bo w życiu znajdą lepsze pomieszczenie, a niedobitki... nędze i kalectwa... nie mają głosu, bo myśli nie mają. Dodajcie słuchaczów, salę pełną ludzi, którym potrzeba przesady i jaskrawości, aby przebiła obojętność i sercem zawładła... prostota nie będzie zrozumianą, natura wyda się bladą... a jarmarczny kuglarz zdobędzie oklaski.
Nie chodzi o nas, dodała — ale gdy wielkiego mistrza dzieło nieśmiertelne, zepsute, zbladłe... rozkruszy się o obojętność i nieusposobienie tłumu... chce się płakać z rozpaczy.
Mówili tak długo o sobie, o sztuce, Lena pokazywała swe rysunki, bo miała talent pełen życia, — potém jak młodzi, przerywając sobie, prawili nie wiedzieć o czém, śmiali się, paplali... Byli szczęśliwi.
Sławek spojrzawszy na zegarek, zobaczył na nim... godzinę tak późną, iż się przestraszył... Lena zbladła.
— Późno już? spytała...
— Straszliwie! zawołał Młyński, chwytając kapelusz, przebacz mi...
— O! nie żartuj! jam ci na klęczkach powinna dziękować... to jest uroczysty wieczór mojego życia, o ja-