Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

mki nawet marzyć nie śmiałam... Czekaj — nie idź! co nam tam ludzie! Jutro! kto wie z czém przyjdzie jutro i czy dusze nasze potrafią znowu tak do siebie przemówić... tak spokojnie wtórować sobie..
Chwyciła go za rękę i pałającym wzrokiem dziękowała mu razem, błagała...
— Nie lękaj się tak o jutro, odpowiedział Sławek — jesteśmy bratem i siostrą... więc nic nas rozerwać nie może. Mąż i żona często się rozwodzą, rodzeństwo wyrzec się siebie nie może... Bądź spokojną!... Ale mów kiedy mi tu przyjść wolno?
— Jakto kiedy? zawsze! zawołała Lena — zawsze, o każdéj godzinie dnia, wieczora... ranka...
— Dobrze, więc jutro... prócz tego, rzekł Sławek, całując ją w rękę — mam coś powiedzieć...
— Nie powiedzieć — cicho szepnęła Lena, tylko... na dobranoc... pocałuj siostrę... w czoło...
Sławek zbliżył usta... do gorącego jéj białego czoła.. z uczuciem brata, ale zadrzał, gdy go przycisnęła do siebie i nie mogąc wyrzec słowa... milczący wyszedł z pokoju...
— Do jutra! szeptali oboje w progu. Rozespana służąca czekała z kluczem i świecą w sieniach.. Sławek sam nie wiedział czy zszedł, czy stoczył się, czy zleciał z tych wschodów.. myśli jego zostały na górze...