Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

Przybyły dał mu znak, kładnąc palec na ustach — aby nie podnosił głosu.
— Czy jest już tu kto u was?
— Jakiś młody człowiek, zdaje się, że ze wsi.
— To! to! a! odparł przychodzący, wieszając kapelusz i dając poznać, że go się zastać spodziewał.
Złożył potém lekkie paleto, które miał na ręku i poszedł do zwierciadła, pozornie dla przygładzenia włosów, w istocie dla rozpatrzenia się we własnéj fizyonomii.
Tak dobry strzelec przed polowaniem ogląda dubeltówkę.
Nie było tam tak dalece czemu się przypatrywać, bo Bóg go obdarzył rodzajem maski bez wyrazu na pozór. — Był to sobie człowiek, jakich tysiące mija się w ulicy, nie zwracając uwagi, podobny do pierwszego lepszego.
Twarz była pełna, włosy ciemno-blond, bakenbardy bez charakteru — oczy schowane pod brwi i powieki — całość ani odrażająca, ani pociągająca — obojętna. Ale właściciel tego niepociesznego materyału umiał zeń zrobić, co mu się podobało. Było to dlań dobrodziejstwem natury, że mu dała tę fizys, tabula rasa, na na któréj on wypisywał ze sztuką wielką, co mu wypadło z okoliczności.
Wielki znawca fizyonomii byłby w zbiorze tych ry-