Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

mówił cicho przyjaciel, dom pani hrabinéj, bo wszystkim wiadomo, że Sławek jest tu codziennym gościem.
— Cóż dziwnego? krewny... lubię go...
— Ale zarazem Sławek ma inne stósunki, w których pewien jestem, że nic nie ma zdróżnego, dla ludzi wszakże, dla złośliwych języków...
Zamilkł.
— Jakież stosunki?
— A! to dziwna historya — zawołał Samiel. Jeszcze podobno był tu studentem, gdy się maleńką sierotką, naówczas dwunastoletnią, zaopiekował... Pochodziło to z bardzo dobrego serca, za które zawsze człowiek bywa ukarany. Sławek wyjechał, sierotka wyrosła na śliczną pannę i po wielu różnych a rozmaicie tłómaczonych w życiu wypadkach, dostała się do teatru... Od tych lat dzieciństwa przechowała się w niéj pamięć Młyńskiego, miłość dlań, cześć... eksaltowana... Teraz gdy przybył do miasta, piękna Lena wciągnęła go, zajęła i zawiązał się między nimi najściślejszy stósunek.
Hrabina straszliwie brew zmarsczyła.
— Ale to nie może być! zawołała — to nie może być! zawołała — to nie może być, w tém jest coś przesadzonego.
— Że z jéj strony miłość dla Sławka najgorętsza nie jest żadném zmyśleniem, to pewna. Piękna Lena wcale się z tém nie ukrywała... Spotkali się tu w ogro-