Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

obesłał zebranych w mieście fundatorów przyszłego pisma i czekał ich tegoż wieczora. Posłał karteczkę do u Leny, oznajmując jéj, dla czego być nie może, a że sam przez cały dzień nie jadł, zbiegł do restauracyi, aby sobie coś kazać podać.
Garkuchnia pełna była gwarliwego towarzystwa, Drabickiego tylko brakło, który dotąd jeszcze liczył się za niebędącego w mieście... U małego stoliczka siedział pan Izydor już przy likworze, z cygarem a po twarzy i jego znać było, że humor, zwykle opryskliwy naczczo, obiad wielce zrestaurował.
Sławek kiwnął mu głową z daleka, a zmięszany tém, że wszyscy szepcąc i uśmiechając się, spoglądali nań ciekawie, zajął miejsce przy małym stoliczku w bocznym pokoju.
Jeszcze mu jedzenia nie podano, gdy we drzwiach czerwono-sina twarz Izydora się zjawiła.
— Widzę że pan mnie unikasz, rzekł, tłómaczę to sobie łatwo pańszczyźnianemi memi stósunkami z Drabem, ale, pozwól jeszcze parę słów powiedzieć... artykułu, de quo agitatur, nie pisałem, bo świństw nie piszę nigdy. Jestem nieubłaganym antagonistą, gdy idzie o politykę i zasady, ale w tego rodzaju intrygi się nie mięszam..
Sławek się zimno skłonił. Izydor nie zważając na to, zabrał miejsce naprzeciw niego.