Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

muzyka wyje, przycupnie tylko — a jutro... już jego na wierzchu... Słowem, milczeniem, szyderstwem, niezgrabnie niby a skutecznie zawsze rady sobie daje... kraj zna! i — prawdę rzec — oboje siebie warci, dla tego z sobą tak żyją.
Wy, mój panie, mówił daléj, idziecie w imię zasad pewnych, żądacie reform, ofiar... dobre to na jednę huczną kolacyę, ale gdy ludzie pomiarkują czém to pachnie — zostaniesz sam..
— I pójdę sam jeden, jeśli tego będzie potrzeba, zawołał Sławek... Między wami, co niewierzycie w obowiązki, którzy celu wielkiego życia nie widzicie przed sobą, a między nami co chcemy być ofiarnikami i kapłanami idei, trudne porozumienie.
Izydor począł się śmiać.
— O mój Boże, zawołał — jaki pan jesteś młody! jak naiwny.
— Nie jestem sam, po zamną są inni.
— Spytaj, czy długo pójdą z wami, do pierwszego guza... ale wola twa? Złudzenia młodości czemś przecie przypłacić należy.
Zrobisz, co chcesz, tylko do mnie gniewu nie miéj...
— Gniewu nie mam, litości się nie zaprę, rzekł Sławek.
Izydor, który już i tak był czerwony apoplektycznie, zsiniał cały.