Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

— Słuchaj siostro, odezwał się trzeciego dnia, wstając od stolika... tak mi z tobą dobrze, a tak mi ciebie żal, że tak ubogo i nie wygodnie się mieścisz... pozwól, żebym ci jedną prośbą się naprzykrzył...
— Ja także miałabym prośbę do brata — odparła nie śmiało Lena...
— Mówże naprzód, ja potém, zawołał Sławek, słucham...
— Nie, nie... ja potém — przerwała Lena, co mówić chciałeś?
— Rzecz niezmiernie naturalną, podchwycił Młyński, a jednak gdy teraz mam ją powiedzieć, wydaje mi się śmiałą. Oto myślałem sobie, jesteśmy bratem i siostrą... wszystko między nami wspólne... Za cóż ja mam mieć do zbytku... a ty... cierpieć niedostatek...
Lena zaczerwieniła się i zakryła oczy.
— Dość! zawołała — dość! w świecie aniołów... na innym, nie na naszym, wszystko by to było naturalném i sprawiedliwém... ale tu! tu! ja inaczéj obronić się od potwarzy nie mogę, tylko ubóstwém mojém... Wiesz ty, conie poczciwi mówią na mnie i na ciebie?...
— Wiem, rzekł Sławek — czy cię to boli?
— Mnie! rozśmiała się boleśnie Lena — mnie? o mój bracie! ja nie to już przeżyłam! ale mnie idzie o ciebie, o ciebie... ja chcę, byś w oczach świata był tym moim ideałem wielkim i niepokalanym...