Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

dziesz, a skosztowawszy życia z tobą, umrę i uschnę z tęsknoty... albo musisz mnie posłuchać...
Sławek uczuł dopiero w téj chwili, jak w przeciągu krótkiego czasu przywiązał się już do niéj... Groźba ucieczki już przeraziła go...
— Ucieczką byś mnie téż zabiła! zawołał — ja téj twojéj siostrzanéj potrzebuję duszy... ani myśl o tém!
Lena pocałowała go w rękę i łza jéj spadła na nią.
— Więc pozwól jak ja chcę!
— Ale to niepodobieństwo...
— Nikt mnie nie pozna! zaręczam! przysięgam...
— Nas szpiegują — przerwał Sławek, wolę nie taić się i stawić im czoło, aniżeli udawać, kryć się i przez to jeśli nie do błędu, przyznawać się do pozoru winy...
— A jednak inaczéj, wierz mi, być nie może... nie może...
— A! świat ten! świat przeklęty! wołał Sławek, chodząc po pokoju.
— Na ten raz nie przeklinajmy go, ani mu się dziwujmy, ma on może słuszność. Nikt z nich nie był w sercu mojém, znają mnie z pogłosek, mogąż uwierzyć, bym uboga nie korzystała z ciebie, bym ambitna nie chciała usidlić, bym wolała być ofiarą niż nikczemnicą. Ja się nie dziwię, że oni nie wierzą, któż zna człowieka? Ja im przebaczam... ale z tego właśnie powodu, mam