Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

O szaréj godzinie przy wielkim krągłym, mahoniowym stole, na kanapie siedziała sama hrabina... a przy niéj czcigodny Sopoćko... pochylony był nieco, gdyż prowadził rozmowę, która nie powinna była być słyszaną przez kilka osób... znajdujących się w salonie. Twarz jego wyrażała jakieś uczucie dziwne... niby rozgorączkowaną ciekawość.
— Ale tak jest, mówiła hrabina, wiem z najlepszego źródła, po tym artykule w gazecie, który nie był zły...
— Nie był zły — potwierdził Sopoćko.
— Dała mu hrabina odprawę formalną i pokazała drzwi...
— Pokazała drzwi!! wtórował stary, no proszę...
— Dała mu do wyboru, albo aktorkę porzucić...
Sopoćko spuścił głowę na wspomnienie aktorki.
— Albo nie wracać... Dziewczyna, która się w nim słyszę kocha, zrobiła matce scenę, nic nie pomogło... Młyński się obraził i poszedł.
— Ale któż go zastąpi? spytał Sopoćko cicho, boć przecie wiadomo, że na niego rachowała w projektach...
— Nie bój się! ładna kobieta, a zalotna i nie skrupulatka, bez religii, albo raczéj z taką, jaką one wszystkie mają... która im do niczego nie przeszkadza... znalazła zastępcę łatwo... Już tam jest Samiel...