Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

— Ale Samiel, począł Sopoćko głośno i doszeptał tak cicho, że go już słyszeć nie było można...
— No, tak! ja to wiem — odparła matrona, a cóż to ma do tego. Znasz teraźniejszą młodzież... wszystko to zgniłe, zepsute...
— A! tak! zepsute! bez wiary!!
— Nic pani nie słyszała o tym ich dzienniku?.. spytał po chwili stary...
— Stoją słyszę przy swojém... a już to wiem, że będą pisać przeciwko władzy doczesnéj i św. Pietrzu... o! to wiem...
— Ale czyby nie było sposobu Sławka tego opamiętać, nastraszyć, nawrócić, zawsze to zgorszenie... i na ludzi słabych zasad podziała... rzekł Sopoćko.
A! no! byłby sposób... byłby...
— Jakiż? spytał stary, przysuwając się.
— Wszak ten kanonik, który tu mieszka u Bernardynów... to jego pierwszy nauczyciel, gdyby on chciał... gdyby przemówił...
— Kanonik! co! rzekł Sopoćko, to stary dziwak. Jest pobożny, uczciwy, niema co mówić, ale prawdziwego ducha kapłańskiego niema... Coś w głowie pokręconego.
— Ja to wiem i J. Ekscellencya zna go z téj strony, dla tego mu odebrano probostwo i oddano wikaremu, który jest z naszéj ręki... Jednak gdyby kanonikowi powiedzieć, że się chłopiec rozpuszcza... że w teatrze