Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

— Cóż znowu, koszta! co tam o tém myślisz, Dam chętnie! Na to się znajdzie zawsze... ale zważ, to obowiązek sumienia! ja od tego nie odstąpię...
— Hrabino dobrodziejko! ale skandal! Moja siostrzenica w teatrze! od tak dawna!
— Mógłeś o tém niewiedzieć wcale...
— Na mnie spadnie cień...
— Żaden, my cię obronimy, uczynimy ci z tego zasługę owszém. Mój Sopoćko, ja od mojéj myśli nie odstąpię, ją potrzeba osadzić w klasztorze! Daje skandal publiczny! — Nie można tego tak zostawić.
Sopoćko przeklinał zapewne chwilę, w któréj niepotrzebnie w zaufaniu się zbyteczném wygadał. Znał nadto hrabinę, by się mógł spodziewać, wybić jéj to z głowy... Lubiła się opiekować, nawracać a szczególniéj, jeśli to wiele hałasu narobić mogło. Dla niego zaś, tylko nieprzyjemności płynąć ztąd miały. Sama tajemnica, którą okrywał swe pochodzenie, już przez to w części musiała być nadwerężona... Smutny spuścił głowę.
— Zaklinam panią, rzekł — o największy sekret... ja potrzebuję się namyślić.
— Ale straciłbyś cały mój szacunek! z przyciskiem odezwała się pani Drejsowa. Kochany Sopoćko — ja wszystko tak urządzę, żeby ci to najmniejszéj nie zrobiło nieprzyjemności, nie naraziło na żadne wypadki,