Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/160

Ta strona została skorygowana.

nawet na modlitwie, i postanowił zaraz nazajutrz widzieć się z Sławkiem, a wyspowiadać go i zburczeć jak należy.
Cała ta historya jakoś mu jasną nie była, ale teraz tylko to dobrze wiedział, iż do monsignora na herbatę nie dla czego innego był wezwany... zapewne by Sławka powstrzymał.
Nazajutrz po mszy wybrał się ks. kanonik do gospody, w któréj stał Sławek. Tam go już nie zastał... powiedziano mu, że dom najął na redakcyą nowego pisma i wyniósł się jeszcze wczora... Dano mu nawet adres, a staruszek, który chodzić lubił, spraw zaś pilnych zasypiać nie miał zwyczaju — pospieszył ku niemu.
Wskazany dworek wyglądał bardzo ładnie, nadto nawet świeżo i wdzięcznie na smutną oficynę plotek politycznych i garkuchnią spółecznych idei. Trudno było pogodzić wyobrażenie redakcyi z tym ogródkiem kwiecistym, który go otaczał...
Szczęściem zastał gospodarza...
— Niech będzie pochwalony! odezwał się u progu... Sławek pisał, porwał się i pobiegł uściskać kanonika, sadząc go w najwygodniejszym fotelu... i całując po rękach...
— Otóźci mi gościem miłym! zawołał.
Ale, ale, nie mów hoc aż przeskoczysz, odparł stary nauczyciel — zobaczysz z czém tu ja do ciebie przyszedłem... mospaneńku... ze srogą burą...