Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/163

Ta strona została skorygowana.

ciwko mnie — to prawda... ale mój ojcze, nim rzucisz anathema, wysłuchaj spowiedzi... Rzecz tak się ma.
Tu Sławek z największą szczerością, ale z przejęciem wielkiém, gorąco opowiedział milczącemu staruszkowi, przygodę swoją z Leną i bukiecikiem aster przed laty... a potém skromniéj już i nieco ją oszczędzając, ale nie kryjąc prawdy. — Spotkanie teraźniejsze po latach tylu, jéj wdzięczność... i swoje wymarzone z nią braterstwo...
Kanonik słuchał, nie przerywając.
— Na cienie mojéj świętéj matki, przysięgam wam, rzekł w końcu Sławek, iż dotąd w tym stósunku naszym, potępionym tak zuchwale przez ludzi, niema nic grzesznego, nic zdrożnego. Tylko nikczemni, zepsuci, co nie pojmują czystych uczuć... mogli mnie posądzić i osądzić — dodał Sławek... jestem niewinny... to jest uczciwa dziewczyna i byłbym podłym, gdybym z jéj wdzięczności i braterskiego przywiązania śmiał uczynić rozpustę!
Wymówił to z takim zapałem, z taką cechą prawdy, oburzeniem, iż kanonik, który go znał, ani na chwilę nie mógł powątpiewać, że mu powiedział całą prawdę.
— Wszystko to piękne i dobre do dziś dnia, odparł powoli starzec, ale, mój Sławku, i opinią szanować i pozornie zepsucia należy unikać. Nie dosyć jest być cnotliwym, nie trzeba stawić się w położeniu takiém, aby ludzi zmuszać do przypuszczania u nas bohaterstwa