Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

— Piękne cnoty zawczasu się rozwijają! mruczał stary — podziwiam... podziwiam.
Skłonił głowę i milcząco poszedł ku drzwiom, nie mówiąc już słowa... Zamknęły się za nim, a Lena padła na krzesło...
— Uspokój się, rzekł Sławek — jest to niemiła niespodzianka... ten zjawiony wujaszek, ale to intryga przeciwko mnie wymierzona zapewne, a ja nie dam się zgnieść tak łatwo, gdy piersią ciebie zasłaniam... Powiedz mi, jakże to było? zkąd? co?
— Pierwszy raz dziś w życiu dowiedziałam się, że mam rodzinę i wuja... Dla czego on teraz dopiero mi się oznajmił i przyznał do mnie, tego nie pojmuję... Całe jego tłómaczenie ciemne, dziwne, chciał coś mówić przeciwko mojéj matce... nie dopuściłam.
— Czegóż on chce?
— Powiada, że ma się zająć moim losem, że chce mnie wyrwać z zatracenia, że mi w jakimś zakładzie wyszuka miejsce...
— Dla czegóż wprzódy o tém nie myślał?
— Rzecz niezrozumiała... nie wiem, dodała Lena, to wiem, że się mocno lękam.
— Nie trzeba się obawiać — przerwał żywo Młyński, ale natychmiast cokolwiek bądź się stanie, dać mi wiedzieć. Mam słuszne powody domyślać się, iż cała ta sprawa przeciwko mnie jest wymierzona, słu-