Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

— Po prostu a szczérze, panie Dyrektorze...
— Ja! ja, rzekł zacierając ręce Krzyszko, ja — jak mamę kocham, jestem z panny kontent, ale jak!! powiem, że na niéj budowałem wielkie nadzieje... ale pocóż było, nagle... po takiém śliczném, cichém, skromném życiu... po takiéj surowości, że się tak wyrażę, nagle znowu zrobić taki głośny skandal.. Ja się w to nie wdaję, to do mnie nie należy... to nie moja rzecz... umywam ręce, ale ściągnęło to oczęta ludziąt na pannę, chłopak majętny, młodziuśki, skoligacony.. familia, przyjaciele... wszystko to intryguje... tak! tak! intryguje... Nasiedli jedném słowem na mnie, ale nasiedli na szyję, żebym pannę z teatru odprawił! ot co! tak! tak!
— I pan im ulegniesz...
— Ale ba! jak nie uledz? czy panienka wie, czém to pachnie? Nie pójdą do teatru, obrzucą nas zgniłemi jabłkami, wyświszczą, zrobią spisek... teatr ogłodzą... i jak twierdzę żywność jéj odciąwszy — wezmą... Gdybym miał się czém bronić.
— Niechcę pana naraż ać na to, odpowiedziała Lena, chociaż dobrze nie rozumiem, na co się im to zdało...
— Mogę panu poprzysiądz na cienie mojéj matki, że stósunek nasz jest święty i czysty.
— Tak! tak! ale dajże panienka pokój! wierzę...