Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

— Nie wiem, pomyślimy o tém, rzekł zamyślony Sławek.
— To są dopiero początki twojéj drogi krzyżowéj, mówił Samiel... przyznam ci się, że ani tobie, ani żadnemu z ludzi publicznych nie zazdroszczę. My pokorne cielęta... cicho sobie robimy, co chcemy... wy stoicie na świeczniku, wymagają od was więcéj.
— Może mają słuszność, krótko odparł Sławek, są łaski stanu, ale są i starsze brzemiona.
Samiel spojrzał na niego, ale nie śmiał badać więcéj i rozmowę odwrócił.
— Nie będziesz u hrabinéj? spytał.
— Nie mam czasu.
— Czyś tylko zemną szczery? dodał Samiel... ja się czegoś domyślam?
— Domyśl się, powiedzieć nie chcę lub nie mogę.
— Czy Wartska jest tak bardzo rygorystką? znasz ją dawno, ze wsi, naucz mnie?
— Wartska może ma słuszność także — krótko odparł Sławek. Ja sam czuję, że w fałszywém jestem położeniu. Była dla mnie zimną, uznałem właściwém się usnąć. Może téż kto z dobrych przyjaciół powiedział jéj co o Lenie.
Samiel zaczerwienił się, buchnął dymem. Jużciż mnie nie posądzasz?
— Nikogo!!