Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/197

Ta strona została skorygowana.

— Ale coś zaszło? zaszło?
— Była chłodną, żenowaną ze mną... ja się nikomu nie narzucam...
— No, to ci powiem, że ona jak ona, ja tam nie znam bliżéj waszych stósunków, ale Jadzia tęskni i rozbija się za tobą. Nieustannie pyta o ciebie...
— Biedne dziecko! ma dobre serce!
— Ale dziecko! westchnął Samiel — dla mnie dojrzała piękność matki ma więcéj uroku... I nie jestem w wielkich łaskach u Jadzi...
Jadzia to laleczka.
— To kwiatek, którego chłodny powiew nie tknął jeszcze... tylko co rozwity ku słońcu... rosa na nim lśni, a listki drżą...
— Czy byś się kochał w Jadzi?
— Nie — ale kocham Jadzię...
— Bliskie kuzynostwo?
— Dosyć... znamy się od dzieci.
— Będziesz tam dzisiaj pewnie? dodał Sławek, pokłoń się Jadzi odemnie.
— Po cichu!
— A! uchowaj Boże! jak możesz najgłośniéj.
— Więc i mamie.
— Jak zechcesz... wszakże nie koniecznie.
Poczęli się śmiać... Samiel, któremu o to szło, ażeby go widziano z Młyńskim, nawrócił go na przechadzkę...