Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/199

Ta strona została skorygowana.

miała za tłómacza, a córka jéj młodość przypominała, tak się zatarły! tak były daleko, tak była oną dziś inną, że córka stawała się zagadką.
Przecież Jadzia nie umiała się ukrywać z niczém i nie miała do tego powodów, ale jest w duszy wstyd dziewczęcy, który nie dozwala odsłonić nawet najniewinniejszych tajemnic... Człowiek czasem niemi bawi się, jak skąpiec zamkniętemi dukatami. Jadzia od kilku zwłaszcza dni mocno niepokoiła hrabinę, matka zauważała w niéj niecierpliwość jakąś, ożywienie, eksaltacyą nie zwyczajną. Nawet ulubione czytanie nie w smak jéj szło, przechadzała się po salonie, wyglądała oknami, zapytywała często matkę — dla czego Sławek nie przychodził.
— Ale dla czegoż cię znów ten Sławek tak mocno interesuje? spytała hrabina.
— A to pięknie! Jakżeby mnie nie miał obchodzić. Ja go uważam za brata... ja go jak brata kocham, przyzwyczaiłam się i z całego naszego towarzystwa męskiego, on mi najmilszy.
— Nie przeczę że może mieć zalety, ale znów tak nadzwyczajnéj doskonałości nie widzę.
— A! niechże Bóg broni doskonałości, przerwała Jadzia, to bym go cierpieć nie mogła, byłby sztywny, nudny... okropny... Matka na tém skończyła, ale nazajutrz wróciło pytanie... i hrabina musiała wytłómaczyć.