Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

klucz go zamykam, czapkę mu chowam... Ale cóż? Wyrwie się... bywaj zdrów. Na dobrych koleżkach nigdy mu nie zbywa... Z tém wszystkiem talent... talent znakomity... nie idzie daléj.
— Szkoda wielka człowieka.
— Niezmierna... Ale ma już lat czterdzieści kilka... nie zmieni się, to darmo. Jakież nieszczęście nad tą literaturą i dziennikarstwem naszém, byle iskra talentu, pewnie się zwala...
Drabicki westchnął.
— Już to nad ojczyzną naszą.... wisi jakiś fatalizm!...
Zamilkł, ale i Świętosław milczał, mówił więc da1éj, wypocząwszy:
W naszym zawodzie dziennikarskim porządnych ludzi braknie... wszystko to zależni, biedni, bez należytego wykształcenia, których my dopiero musimy mozolnie na użytecznych wyrabiać... A to téż zawód ciężki! i powiadam panu poufnie, gdyby nie wyższe pobudki służenia krajowi, kierowania opinią, człowiek by dawno ten chléb porzucił... Kraj zacofany, szlachta zapozwoleniem — ograniczona a zarozumiała, obojętna na najdroższe interesa nasze, solidarności w niczém, arystokracya nic się nie nauczyła i o niczém nie zapomniała.... a na ostatek (tu zniżył głos ostrożnie)... rząd... — to już dosyć powiedzieć...
To mówiąc, westchnął głęboko, potarł ręką po czole