Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

o to, ażeby przeciwko formom światowym zgrzeszyć miała, śmiała się, była rozbawiona, roztrzepana i odchodząc już, powtarzała ciągle.
— Sławek przyjdzie, wytłómaczy się, przeprosi i wszystko się skończy...
Gdy się to działo, Samiel uchodził powoli za bliski klomb drzew, — nagle stanął zdziwiony wielce, bo za drzewami, z oczyma gorączkowo wlepionemi w tę żywo rozprawiającą młodą parę, znalazł Lenę... Od początku stała tu jak wkuta, chwytając wyrazy, łapiąc ruchy, usiłując odgadnąć jakie uczucie biło w dwojgu tych piersi. Była smutna, pogrążona, jakby rażona od pioruna... Ten mały dramat domowy, wydawał się jéj miłosną sceną... pożerała oczyma Jadzię, Sławka i równie jak Jadzia nie zważała wcale, że na nię także patrzyli ludzie... Samiel postrzegł ją i przybliżył się... ona zobaczyła go dopiero, gdy stanął przed nią i jakby strwożona, cofnęła się, ale z Jadzi niespuszczając z oka... Osłupiała patrzyła ciągle, łzy kręciły się jéj pod powiekami, na wargach czuła gorycz, w ustach żar...
— Kto to jest? zapytała Samiela, mów mi pan kto to?
— To panna Jadwiga hr. Wartska... jakaś daleka kuzynka jego...
— Kuzynka... tak! mówiła pół głosem Lena — wychowali się razem... kochać muszą od dzieciństwa...