Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W mętnéj wodzie.djvu/206

Ta strona została skorygowana.

Godzi się, bym ja trupem moim drogę mu do szczęścia zaparła? Nie — nie! byłabym podłą.
Wolę być nieszczęśliwą niż nikczemną. A! tak przy nim, u jego boku byłam niebiańsko szczęśliwą, spokojną... odmłodzoną... ale trzeba się zdobyć na męstwo, umieć kochać poświęceniem, nie egoizmem... i choćby umrzeć dla niego!
Zapalając się tak coraz bardziéj, Lena wpadła w rodzaj szału... łzy płynęły z jéj oczów, łamała ręce, chodziła, klękała... modliła się i płakała znowu, rzucała się na sofę, wstawała... była chwilami obłąkaną... Nareście przetrwawszy tę walkę z sobą, nagle porwała się pakować rzeczy... zawołała sługę... zamknęła drzwi i gdy w kilka godzin późniéj nadszedł Sławek, napróżno się do nich dobijał, próżno sztukał — powiedziano mu, że pani nie było w domu.
Młyński się jeszcze nic złego nie domyślał, rozstali się w takiéj zgodzie, po tak uroczystych przyrzeczeniach... mógłże przypuścić jaką w niéj zmianę? — Sądził, że była w teatrze, powlókł się tam i nie zastał także. Dyrektor nisko mu się kłaniając, zapewnił go, że nie widział za kulisami panny Prater.
— Tak! tak! nic niewiem! Słowo uczciwe daję panu baronowi (wszyscy dla Dyrektora byli hrabiami lub baronami) — nie mam najmniejszego wyobrażenia, gdzie by się mogła znajdować.